antygrysta

piątek, 24 lipca 2009

Fahrenheit- recenzja


Z niecierpliwością wyczekiwałem porządnej przygodówki, która na stałe miałaby zapaść mi w pamięci. Niestety, żadna gra nie potrafiła zmienić tego stanu rzeczy. Aż do czasu. Otóż Quantic Dream (developer starusieńkiego a zarazem dosyć dobrego Omikrona) ujawnił plany co do swojej nowej gry. Dane było nam odczekanie kilku lat od zapowiedzi, zanim Fahrenheit ukazał się na xboxa.
W początkowym etapie gry wcielamy się w skórę niejakiego Lucasa Kane’a, który zostaje wplątany w intrygę rytualnych morderstw. Dramat rozpoczyna się w jednej restauracji Nowego Jorku, gdzie nasz główny bohater zostaje pozbawiony świadomości. W chwili przywrócenia trzeźwości umysłu uświadamia sobie, że zamordował niewinnego człowieka.
Sytuacja staje się beznadziejna. Lucas nigdy nie był skłonny do podobnych czynów, dlatego zapanowanie nad emocjami przychodzi mu z trudem. Właśnie Ty drogi graczu, musisz stawić czoła wszystkim trudnościom podejrzanego, przy okazji rozwiązując intrygującą zagadkę serii niewyjaśnionych morderstw.
Środowisko gry nie trzyma się utartych ścieżek i sztucznych szablonów. Postacie, w które będzie dane nam się wcielić zachowują się naturalnie. Odczuwają stres i zmęczenie (o czym za chwilę) a także ból, strach, smutek i radość. Nie udają superbohaterów, są po prostu normalnymi ludźmi.
W dosyć ciekawy sposób wykonano wskaźnik, który informuje nas o samopoczuciu naszego bohatera. Jak łatwo się domyślić w chwili, gdy Lucas dowie się z gazety o tym, że policja szuka sprawcy zajścia w restauracji pogrąża się w stresie. Odwrotnie jest natomiast, gdy spotyka swojego brata, który podnosi go na duchu.
Jak już wspomniałem- wcielimy się nie tylko w Lucasa Kane’a, ale także w Carlę Valenti i Tylera Miles’a- w dwójkę detektywów, którzy będą starać się powstrzymać falę niewyjaśnionych morderstw, przez co będą zmuszeni do odnalezienia i zatrzymania naszego głównego bohatera.
Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na budowę dialogów. Twórcy Fahrenheita nie chcieli korzystać z gotowych, szablonowych kwestii, dlatego zdecydowali, że podczas rozmowy dialogi wybieramy z zastraszającą płynnością za pomocą gałki analogowej. Na podjęcie jakiejkolwiek decyzji mamy zaledwie kilka sekund, co sprawia, że nasze dłonie cały czas leżą na padzie i gramy w pełnym napięciu, a to wyklucza znudzenie się grą i myślenie o jutrzejszym obiedzie. Może i wydaje się to lekko zawiłe, jednak z czasem docenimy takie rozwiązanie.
Fahrenheit jest grą, która naśladuje film, co wychodzi jej nawet całkiem dobrze. Poprawnie wyreżyserowane sceny, genialne najazdy kamery, stosowanie spowalniania czasu nadaje grze typowo filmowy charakter. Wszystkie wątki fabularne są ładnie ze sobą powiązane, lecz nie mogę powiedzieć tego samego o zakończeniu. Końcówka gry pasuje do reszty fabuły jak pieść do nosa, przez co mam wrażenie jakby historię opowiedzianą w grze pisały dwie różne osoby. Nie wiem, jakim cudem można sknocić pozytywne wrażenie ogółu fabuły bardzo głupim a nawet idiotycznym zwieńczeniem historii opowiedzianej w nie do końca fabularnie zgranym dziele w tak dosadny sposób.
Grafika ogólnie trzyma wyznaczony poziom, lecz w porównaniu z najładniejszymi grami na pierwszego xboxa wypada blado. Przynajmniej tak było można uważać w momencie, gdy Fahrenheit ujrzał światło dzienne, ponieważ w świetle dzisiejszych standardów graficznie gra wypada naprawdę słabo. Jeśli już miałbym się do czegoś na siłę przyczepić, musiałbym wspomnieć o występujących „tu i tam” brzydkich teksturach, a także i o kanciastych postaciach. Fakt, twórcy mogli się bardziej postarać, jeśli chodzi o szatę graficzną, jednak już nie będę czepiać się na siłę, gdyż to w końcu twór z poprzedniej generacji. Magiczny charakter tego tytułu buduje specyficzny klimat, który jest niesamowity nie tylko dzięki fenomenalnie opowiedzianej tu historii, ale w dużej mierze dzięki nastrojowej muzyce. Powtórzę jeszcze raz: muzyka, muzyka i jeszcze raz muzyka. Osoby za nią odpowiedzialnie odwaliły kawał świetnej roboty. Za skomponowanie jej odpowiada Angelo Badalamenti - gość, któremu należą się wyrazy szacunku i uznania. Voice Acting jest naprawdę dobry, a aktorzy podkładający głos zostali genialnie dobrani.

Gra jest bardzo krótka, ponieważ można ją ukończyc w niecałe sześć godzin. Kpina. Do ponownego przejścia gry zachęcają trzy różne zakończenia, a także całkiem pokaźna liczba artów i utworów muzycznych do odblokowania.
Czas na podsumowanie. Fahrenheit prezentuje dosyć nierówny poziom wykonania. Z jednej strony razi fatalnie wpasowanym zakończeniem i niedoróbkami, jednak genialny soundtrack a także specyficzny klimat sprawiły, że grę tą będę wspominał latami. Ciężko ogólnie jest mi polecić ten tytuł, ponieważ z tego miejsca mogę stwierdzić, że taki typ rozgrywki nie każdemu musi się spodobać. W każdym razie myślę, że jednak warto spróbować.

Ocena: 8
Grafika: 6+, Muzyka: 9, Grywalność: 10

Plusy:
-muzyka
-charakterystyka postaci
-fabuła
-KLIMAT!

Minusy:
-czas gry
-zakończenie!
-drobne niedoróbki

Etykiety:

niedziela, 12 lipca 2009

pierwszy wpis

Witam wszystkich na nowym blogu antygrysty, czyli swoistego krytyka growego, chociaż nie tylko bo także muzycznego, filmowego. Oczywiście w teorii, bo zapewne do tego miana wiele mi brakuje i brakować będzie.
Skąd wziąłem pomysł na bloga? Otóż nie, nie z lodówki. Grami interesuję się od dawna, choć dla niektórych czytelników wcale nie jest to jakiś przesadnie długi okres. Oczywiście zaczynałem od konsol, co nikogo nie powinno dziwić. Będąc małym skrzatem dowiedziałem się czym jest komputer, przez co zostałem zarażonym zombiakiem grającym na tej platformie. Do czasu. A nie od dziś wiadomo, że Winda w rzeczywistości nie jest przeznaczona do grania, ponieważ stwarza wrażenie kreatora tworzenia błędów (przynajmniej tak się wydaje, bo w rękach fachowca... bla, bla, bla) i sprzęt szybko mi się zestarzał, w efekcie czego za namową brata (którego chciałbym z tego miejsca pozdrowić) powróciłem do konsol. Ale dobra, już nie będę głupio smęcić, dlatego przejdźmy do meritum sprawy.
Co to za blog i o czym mam zamiar tutaj pisać? Będę tutaj publikować własne wypociny głównie na temat gier. I zaraz pewnie ktoś powie- no super, kolejny blog o grach...- tak, po części bym przyznał rację, jednak pisać/mówić/mieszać z błotem/recenzować będę w nieco inny sposób niż większość growych blogów. Starać się będę robić to z mniejszym lub większym dystansem- jak to wyjdzie w praniu? zobaczymy z czasem. Nie będę wybaczać głupich błędów i przekłamań w grach (podobno) nowej generacji, co zresztą będę starać się przekładać wszystko na e-papier, który od dzisiejszego dnia otrzymujecie do swojej dyspozycji.
Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do lektury.

Etykiety: